Próbowałem w jeździectwie już różnych rzeczy!

10.02.2021 15:01:23

Podziel się

Maksymilian Wechta – Mistrz Polski Młodych Jeźdźców z 2013, brązowy medalista Mistrzostw Polski Seniorów, obecnie członek Kadry Narodowej Seniorów opowiada o tym, jak ważny jest rozwój osobisty i fizyczny, jak zmieniło się jego podejście do koni dzięki treningom z Luisem Astolfi, a także o funkcjonowaniu znanej w Polsce stacji ogierów Wechta Equestrian, hodowli i stajni rodzinnej w Rosnówku pod Poznaniem.

Rozmawiała: Karina Czechowicz,
Zdjęcia: Oliwia Chmielewska, Łukasz Kowalski, M&R Photo

Rok 2020 zakończyłeś bardzo dobrze – na piątym miejscu w rankingu Polskiego Związku Jeździeckiego. Jak podsumujesz ten rok? Czy zmotywował również i Ciebie do wprowadzenia zmian?

Maksymilian Wechta: Dla mnie był to mimo wszystko bardzo udany rok i jestem zadowolony z tego, co  udało nam się wypracować. Myślę, że ranking jest dobrym odnośnikiem do aktualnej formy zawodnika i jego koni, ponieważ na liczbę punktów zbierają się najlepsze wyniki w zawodach ogólnopolskich i międzynarodowych. Jeśli chodzi o moje podejście, bardzo dużo się zmieniło. Nie był to jednak efekt zeszłego roku, a ostatnich kilku lat. Na pewno staram się być większym realistą i szanować swój czas. Moją wadą jest to, że chcę wszystko zrobić sam i ciężko mi komuś oddać tę pracę. Jestem perfekcjonistą i staram się wykonywać swoje zadania najlepiej jak potrafię.

Przy tej ilości koni i obowiązkach w stajni to po prostu niemożliwe. Doszedłem do momentu, w którym postanowiłem niektóre rzeczy odpuścić i skupić się na tym, co najważniejsze. W ciągu dnia nie nakładam już na siebie obowiązku pojeżdżenia maksymalnej liczby koni, tylko skupiam się na tych, które są najlepsze i najbardziej tego potrzebują. Stawiam teraz na efektywność pracy, żeby każdy koń mógł wyciągnąć z takiej jazdy jak najwięcej. Mam też bardzo dobrych berajterów, którzy wykonują dobrą robotę i mnie w tym wspierają. Codziennie po pracy poświęcam też czas na rozpiskę zadań dla każdego konia na kolejny dzień. Myślę o jego aktualnej kondycji, o tym kiedy w planach ma kolejne zawody lub nad czym powinien teraz pracować.

Jako zawodnik pracowałeś już z wieloma doświadczonymi trenerami – od początku kariery prowadził Cię Krzysztof Ludwiczak, był też Jacek Wierzchowiecki, Hess Vinckier, Christian Hess, a od 2018 Twoim trenerem jest Luis Astolfi. Jak on wpłynął na Twoje jeździectwo?

M.W.: Mimo tego, że mam 27 lat, to naprawdę próbowałem już w jeździectwie różnych rzeczy. Współpracowałem też z wieloma trenerami polskimi czy zagranicznymi. Jednak największy przełom nastąpił, kiedy zacząłem trenować z Luisem. Wprowadził do mojego jeździectwa wiele dobrego. Nie boję się tego powiedzieć – sprawił, że na nowo polubiłem jazdę konną. Dzięki niemu rozpocząłem nowy etap, poczułem, że naprawdę się rozwijam. Luis jest niesamowitym „horsemanem”. To prawdziwy koniarz. Najeździł się po dużych zawodach, więc wie, jak dobrze przygotować konia, ale robi to w swój własny, wyjątkowy sposób. Zawsze miałem wrażenie, że coś gdzieś mi dzwoni, ale nie wiedziałem gdzie. Luis pomógł mi otworzyć umysł, nauczył cierpliwości i pokazał, jak należy podchodzić do koni i jak ważny jest fakt, że każdy koń codziennie wymaga czegoś innego, a to co działa na jednego dnia, u kolejnego już nie musi. Skupiamy się na ujeżdżeniu i rozwiązywaniu konkretnych problemów.

Twój rodzinny biznes, czyli Klub Jeździecki Wechta Rosnówko prowadzisz wraz z bratem Aleksandrem, który zajmuje się hodowlą i stacją ogierów. Jednocześnie wszystkie konie, na których jeździsz należą do Was i często są również z Waszej hodowli. Czy taki zamysł na profil ośrodka sportowego był od samego początku, kiedy to Pan Dariusz Wechta [ojciec Maksymiliana – przyp.red.] rozpoczął budowę stajni?

M.W.: Stajnia powstała w 2002 roku z inicjatywy mojego taty. Już w 2004 roku urodziły się u nas pierwsze źrebaki, a w 2006 roku otworzyliśmy stację ogierów. Obecnie w Rosnówku jest 47 koni – 25 w treningu, 6 gotowych do zajeżdżenia, 6 dwulatków, 7 roczniaków, a także emeryt Quamiro, który spędza czas na padokach wychowując młodziaki. W drodze są również 3 źrebaki, które urodzą się na wiosnę, w tym jeden od znanej wszystkim Boliwii. Co roku kupujemy też źrebaki. W naszej hodowli jest m.in. doświadczona, 14-letnia Celtia II [m.in. wygrany konkurs 150 cm CSIU25 zaliczany do światowego rankingu w Salzburgu – przyp. red.] czy też 5-letni Eldorado [zwycięzca MPMK 2020 w kategorii 4-latków – przyp. red.]. Z reguły albo zaźrebiamy 3-letnie kobyłki, albo doświadczone klacze w sporcie, jak np. Boliwia. Właściwie jeżdżę tylko na naszych koniach. Oczywiście, jeśli ktoś miałby świetnego wierzchowca i byśmy się dogadali, to nie mówię nie, ale obecnie skupiam się na moich, szczególnie, że tych dobrych jest sporo.

Czyli konie, które są obecnie u Was w treningu pochodzą z Waszej hodowli albo chowały się u Was od źrebaka?

M.W.: Oprócz Londona, który pomału odchodzi na zasłużoną emeryturę, i Quadrigi nie mamy w stajni konia, którego kupilibyśmy później niż jako 4-latka. Naszą filozofią jest niekupowanie „gotowców”, dlatego oprócz własnej hodowli stawiamy na kupowanie źrebaków. Dobry koń kosztuje, a nie znając jego historii można się na tym nieźle przejechać. W Rosnówku mamy infrastrukturę, która umożliwia nam takie podejście. Konie mają do dyspozycji duże, trawiaste padoki i osobną stajnię hodowlaną z biegalnią. Dzięki temu koszty utrzymania są dużo mniejsze.  Nawet jeśli z zakupionego przez nas źrebaka nie wyrośnie gwiazda międzynarodowych Grand Prix, to i tak nie są to konie przepłacone, ponieważ od początku były prowadzone  według naszego  systemu treningowego  i sprawdzą się w konkursach odpowiednich dla  swoich możliwości. Widzę też, że jeśli od początku opiekujemy się koniem, to wszystko jest z nimi jak być należy. Dbamy o nie i zapewniamy pozytywny kontakt z człowiekiem. Przy zajeżdżaniu koni współpracujemy z Pawłem Warszawskim i jego zespołem z Baborówka. Mam do niego duże zaufanie. Parę koni już zostało tam zajeżdżonych i obecnie sprawdzają się w treningu. Naprawdę te 4- i 5-latki, które teraz rozpoczęły pracę są bardzo przyjemne i bezproblemowe, chętne do pracy. Widać, że nasz trud włożony w opiekę w ten sposób procentuje.

W zeszłym roku doprowadziłeś do medalu Mistrzostw Polski Młodych Koni 4-letniego ogiera Eldorado i 7-letniego ogiera Cassiopeia.

W Mistrzostwach Polski Seniorów wystartowałeś na sprawdzonej już Quinchelli i na Fibonacci S. Jak oceniasz progres tych wierzchowców i na jakie konie stawiasz w tym sezonie?

M.W.: Nigdy nie wywierałem presji na młodych koniach, żeby koniecznie były gotowe na czempionaty. Była to dodatkowa rzecz, którą należało przejechać jak normalne zawody i mieć przy tym jak najlepszy wynik. Bardzo się cieszyliśmy, kiedy w 4-latkach wygrał Eldorado. Bardzo wpadał w oko, świetnie się prowadził i oprócz wygranej zaliczył naprawdę udane zawody. Oprócz tego wygraliśmy 7-latki z Cassiopeią. Czułem, że z powodzeniem da sobie radę. Jako jedyny ze wszystkich startujących przez wszystkie dni skakał na zero i pokazał, że jest naprawdę klasowym koniem. Na nim faktycznie skupiałem się przez cały sezon. Byłem pewny w 100%, że jest gotowy do zrobienia wyniku. Takie osiągnięcia dają dużą satysfakcję, bo widać, że filozofia, którą wyznaję, zdaje egzamin. Podczas zeszłego sezonu sporo koni zrobiło duży krok do przodu. Moją największą nadzieją jest Chepettano. Ma potęgę, dobrą psychikę, jest w miarę szybki i łapie za oko. Wydaje mi się, że będzie to koń na większe rzeczy. Konie kadrowe to: sprawdzona już Quinchella, która przez zimę odpoczywała, i teraz wraca do treningów, a także ogier Fibonacci. Niestety miałem wobec niego troszkę za dużo oczekiwań w zeszłym roku, dlatego teraz robimy krok w tył, aby potem zrobić dwa kroki  w przód. Jest też sporo 8- i 9-letnich koni, które w najbliższym czasie będą gotowe na konkursy LR. Szczególnie ciekawie zapowiadają się 5-latki z rocznika 2016. Nie zapominajmy też o naszym koniu, którego dosiada Paweł Warszawski – Lucinda Ex Ani to klacz, która razem z Pawłem zdobyła kwalifikację do Igrzysk Olimpijskich.

Wielokrotnie podkreślasz, że tego co robisz, nie traktujesz jak pracę. Jeździectwo to po prostu Twoje życie i to, kim jesteś. Czy mimo całej miłości do koni i sportu masz też chwile zwątpienia lub momenty, w których popadasz w rutynę?

M.W.: Często słyszy się w wywiadach, że ktoś „poświęca życie” dla danego sportu. Ja kompletnie  nie wyobrażam sobie życia bez koni, więc nie mogę tego nazwać poświęceniem. Absolutnie nie jestem na etapie, żeby mi się to nudziło. W naszej pracy cały czas coś się zmienia, ciągle pojawiają się nowe wyzwania. Niestety nie zawsze jest kolorowo, bo pojawiają się kontuzje moje i koni, często też w stajni człowiek ma dosyć, zdarzają się niepowodzenia. Właśnie to wychodzenie z dołków, praca nad sobą, nad końmi, dążenie do celu – to jest coś, co mnie motywuje. Cały czas staram się być lepszy, rozwijać się, ulepszać warunki dla moich koni. Myślę wciąż o tym, co jeszcze mogę zrobić, żeby koniom było lepiej. Mieszkam nad stajnią i bardzo często przed snem schodzę spojrzeć co się dzieje, jak konie się czują, które śpią, które leżą. Nie byłbym w stanie samemu tego ogarnąć, dlatego mam zgrany i doświadczony team. Staram się zwracać ich uwagę na to, żeby konie miały jak najlepiej, żeby były w jak najlepszej formie. Zacząłem też bardziej dbać o siebie i swoją kondycję fizyczną. Mam trening funkcjonalny raz w tygodniu, dodatkowo uprawiam boks, jeżdżę na rowerze, biegam. Moja aktywność fizyczna przekłada się na funkcjonowanie koni, jak również na wiedzę o motoryce człowieka i konia.

Staram się też cały czas uczyć. Rozmawiam z kowalami, lekarzami, fizjoterapeutami i osteopatami. Zbieram wiedzę również od innych jeźdźców. Uważam, że warto słuchać również amatorów – tak naprawdę od nich też jesteś w stanie wyciągnąć wiele wniosków, bo taka osoba mówi o rzeczach, które są dla nas błahostką, ale tak naprawdę jak się nad nimi zastanowić, to często okazuje się, że najprostsze rozwiązania są najlepsze.

Myślę, że generalnie za bardzo sobie utrudniamy ten sport. Bo przecież chodzi w nim o to, żeby żaden drąg nie spadł i żeby nie zrobić żadnego błędu. My jesteśmy już w to zbyt wgłębieni, wkręceni i za bardzo to komplikujemy. Dlatego czasem warto stanąć z boku, zdystansować się, zobaczyć, jaki jest problem i wychodząc od tych najprostszych rozwiązań postarać się na nowo. Zrozumienie tego sportu jeszcze sporo mi zajmie, ale im bardziej go rozumiem, tym jest on dla mnie ciekawszy.

Jaki jest Twój sportowy cel, który daje Tobie codziennie motywację do pracy?

M.W.: Myślę, że jak każdy sportowiec, cele mam zawsze bardzo wysokie. Mierzę w imprezy rangi mistrzowskiej, czy to Mistrzostwa Polski, czy zakwalifikowanie się do Mistrzostw Europy lub Świata, a także do udziału w Igrzyskach Olimpijskich. Jestem na takim etapie życia, w którym wydaje mi się, że jest to w moim zasięgu i na pewno będę o to walczyć.